Barbara Zbrożyna. Figury nasłonecznione 29 marca - 18 maja 2008 Zachęta Narodowa Galeria Sztuki
Dnia 17 maja 2008 wybrałam się na wystawę Dokumentalistki – polskie fotografki XX wieku w Zachęcie. Chciałam zdążyć przed falą „miłośników sztuki”, którzy w Noc Muzeów nagle przypominają sobie o istnieniu galerii i muzeów. Wystawa nie dość, że wspaniale rozreklamowana, została mi również polecona przez kilka ponoć znających się na rzeczy osób. Mimo wnikliwej obserwacji fotografii pań, nie byłam nią zachwycona wbrew reklamom i opinii polecających. Przyznaję, że zostało mi w głowie kilka fotografii i nazwisk, które warto, moim zdaniem, zapamiętać (szczególnie fotografie Zofii Rydet), jednak nie czułam w wystawie „duszy”, która według mnie powinna jej towarzyszyć. Po kilkugodzinnym spacerze między zdjęciami o różnorodnej tematyce, pożegnałam się z paniami dokumentalistkami, aby być mile zaskoczoną i dotrzeć do pomieszczenia buchającego mi w twarz falą gorąca.
Weszłam do ciemnej sali, w której czułam ciężki zapach mokrego cementu. Gdzieś daleko widziałam światło padające na trzy wątłe figury zdające się lewitować. Przypominały prymitywne idole lub jednonożne mumie ze zwisającą skórą. Podchodząc do nich nie znalazłam się w świetle, które na nie padało. Wydawało się być zarezerwowane tylko dla nich. Były to Figury żałobne I, II, III. Odczytawszy tę informację, rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam przedstawienia wyżartych sarkofagów, epitafium o miedniczym kształcie, węglowe abstrakcje na ścianach i inne tajemnicze kształty oświetlone własnymi, wręcz prywatnymi snopami światła. Poczułam się tak, jakbym się znalazła w jakiejś świątyni umarłych, gdzie jedynym słusznym dźwiękiem była cisza. Przyznam się, że później czytając co nieco na temat tej wystawy, dowiedziałam się, że towarzyszyła jej muzyka Krzysztofa Knittla. Osobiście nie pamiętam żadnej konkretnej muzyki, którą można by zanucić. Pamiętam ciężką ciszę. Ale prawdopodobnie to właśnie dobór muzyki spowodował tę aurę duszności. Jeśli wsłucham się dokładnie we własną pamięć, przypominam sobie jedynie dudniące gdzieś w oddali dźwięki jakby z innego świata. Podróżując zatem dalej, szłam niemalże na palcach by nie zbudzić śpiących u moich stóp małych białych i brązowych figurek leżących na jasnej planszy na środku sali. Były to maleńkie przedstawienia kobiet śpiących na brzuchu, na plecach, na boku. Tytuł brzmiał Życie jest snem, jednak patrząc na te istotki, miałam wrażenie, że nie śle on wbrew pozorom optymistycznego przesłania. Kobiety w swoim śnie były samotne, każda oddalona od innych, w niewygodnej pozycji z podkurczonymi nogami. Były ułożone na środku pomieszczenia, aby można było oglądać ich inercję, podczas gdy inne rzeźby ukrywały się gdzieś w ciemnych kątach. W końcu i ja trafiłam do jednego z nich, aby stanąć przed epitafiami i sarkofagami. Każde z nich miało w sobie dziwną siłę organiczną (szczególnie Epitafium dla Buddy przypominające kości miednicy), a zarazem sprawiało wrażenie pochodzenia ze złomowiska – cmentarzyska niepotrzebnych rzeczy.
Gdy wychodziłam z owej sali, miałam uczucie opuszczania krypty, tym bardziej, że w kolejnym pomieszczeniu czekało na mnie gigantyczne słońce, od którego biła aura ciepła i życia, podkreślonego czerwonymi ścianami. Tu spotkałam Króla i królową – figury z brązu znów przypominające prymitywne idole. Nie niosły one jednak zadumy jak poprzednie rzeźby, miały w sobie dostojeństwo i życie podkreślone połączeniem ciał (ramieniem Króla czy Królowej?). Obok nich stał niepozorny Pomnik Ptaka do ptaka w żaden sposób niepodobny. W końcu doszłam do białej rzeźby Macierzyństwo i zdałam sobie sprawę, jak bardzo przemyślaną jest ta wystawa. W poprzedniej sali czułam nastrój spokojnej, naturalnej, aczkolwiek samotnej śmierci. Tu natomiast pokazano mi gorąco i pełnię życia, gdzie matka unosi swoje dziecko i wydaje się krzyczeć „Spójrzcie, nowe życie!”.
W ostatnim maleńkim pomieszczeniu można było obejrzeć film z rozmową z Barbarą Zbrożyną, lecz prawdę mówiąc, nie pasował mi do konwencji całej wystawy, która wciągnęła mnie w jakiś odległy świat prymitywnej sztuki, cielesności i bytu człowieka nieznającego jeszcze długo technologii. Wydaje mi się, że krótkie informacje pod dziełami i notka na temat działalności autorki wystarczały odbiorcy. A jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej na jej temat i obejrzeć z nią rozmowę, powinien mieć możliwość kupienia filmu na DVD. Może to jednak tylko moje przewrażliwienie, gdzie tego typu sztuka nijak nie łączy się z telewizją.
Gdy wychodziłam z wystawy, obejrzałam się jeszcze raz za siebie i przez mroki pierwszego pomieszczenia zobaczyłam w oddali rzeźbę Macierzyństwo. Była to bardzo ciekawa perspektywa pełna nadziei. Pozwolę sobie zatrzymać się przy tym widoku, gdyż rzeźba ta wydaje mi się pewnym apogeum wystawy. Poza tym ukazuje świadomość artystyczną autorki i jest potwierdzeniem, że wykształceni artyści XX wieku (jaką była Barbara Zbrożyna) byli w stanie tworzyć nie tylko abstrakcyjne dzieła. Oprócz tego ustawienie tej rzeźby tak, aby była widoczna z punktu pomieszczenia cmentarnego niosąc ze sobą podsumowanie ludzkiego losu, jest świadectwem świadomości kuratora wystawy (Anna Maria Leśniewska, autorka książki Barbara Zbrożyna. Rzeźba) na temat twórczości autorki, co nie zawsze jest oczywiste. Rzeźba ta przypomina dzieła Henry’ego Moore’a, a co za tym idzie – aranżuje przestrzeń, zabiera fragment powietrza. Zresztą nie tylko to dzieło zdaje się prowadzić dyskurs z Moore’em. Król i królowa z 1961 roku niemalże wychodzą od rzeźby moore’owskiej z 1952 roku o tym samym tytule, tak samo Rzeka z 1955 – od Leżącej figury znajdującej się w Cambridge. Mnie osobiście Macierzyństwo Zbrożyny przypomina rzeźbę Jean Arpa Demeter, chociaż jest od niej wcześniejsze o trzy lata. Barbara Zbrożyna była studentką m.in. prof. Xawerego Dunikowskiego i często pisze się o wystawie w Zachęcie jako o zmierzeniu się z tradycją rzeźby, ukształtowanej w jego pracowni. Chociaż formalnie, moim zdaniem, rzeźby artystki odbiegają od dzieł Dunikowskiego, niosą jednak podobne treści co wczesne dzieła tego artysty zawarte w czystej, minimalnej formie. Mam na myśli głównie rzeźbę Tchnienie z 1903 roku, gdzie wielka postać z czułością całuje maleństwo spoczywające na jej ramieniu. Ten sam kontrast formy i treści można znaleźć w dziełach Zbrożyny.
Nadrzędną zasadą pracy twórczej Zbrożyny było widzenie rzeczywistości poprzez istnienie człowieka, a co za tym idzie wychwytywanie najważniejszych aspektów ludzkiej egzystencji, wskazywanie wartości i dążenie do przekazania ich jako wzoru godnego życia.
W ten sposób wprowadza nas Galeria w twórczość artystki. Choć przeczytałam tę informację na końcu mojej wędrówki, jestem w stanie się z nią w zupełności zgodzić. Właściwie, tę myśl można zrozumieć bezbłędnie w trakcie wystawy, ponieważ dzieła Zbrożyny, a także aranżacja wystawy bronią się same. Chociaż Barbara Zbrożyna była aktywną artystką, działaczką opozycyjną, współtwórczynią Grupy 55, nie odniosła światowego sukcesu, a jej nazwisko już rzadko się pamięta – tym bardziej wartościową była wystawa Figury nasłonecznione w warszawskiej Zachęcie.
(UWAGA! Zdjęcia nie są mojego autorstwa. Były pomocą dydaktyczną w napisaniu pracy, znalezione w necie. Jeśli ktoś zna autorów, proszę o kontakt. Recenzja powstała na zaliczenie
Fotografie książki znalazłam tutaj: http://www.studioflow.pl/portfolio/wystawa-zbrozyna/)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz